- Podatek bankowy to populistyczny instrument, który rzekomo ma zabezpieczać system bankowy. Czy sięgnięcie ręką fiskusa do kieszeni tych, którzy przyczyniali się do wzrostu akcji kredytowej w sektorze bankowym, ma sens? - pyta Włodzimierz Kiciński*, prezes Nordea Banku
Nie przesadza pan? Zwiększanie skali działalności banku i udzielanie kredytów to wasza praca. Po co dorabiać do tego ideologię?
- Nie chodzi o ideologię. Zasady naliczania podatku zaproponowane przez rząd przewidują większe obciążenia dla banków, które finansują się kapitałem pozyskiwanym od spółek-matek, a niższe dla tych, które pieniądze mają głównie z depozytów. Innymi słowy: np. Nordea Bank poniesie konsekwencje tego, że w trudnych czasach przekonał swoją spółkę-matkę do przekazania pieniędzy na rozwój akcji kredytowej w Polsce. W polskim systemie bankowym akcja kredytowa jest większa niż suma zgromadzonych depozytów. Jesteśmy importerem kapitału. Ponieważ rozwój polskiej gospodarki będzie nadal wymagał przyrostu kredytów, nie powinniśmy wprowadzać rozwiązań zniechęcających banki do kierowania środków finansowych do Polski. Należałoby także dbać o rozwój sektora bankowego w Polsce, a nie zachęcać banki do transgranicznego kredytowania. To może osłabiać krajowy system finansowy. Długookresowo Polska potrzebuje nowego kapitału, aby szybko się rozwijać. Regulacje powinny zatem odpowiadać celom strategicznym, a nie podlegać krótkoterminowym celom fiskalnym.
Jak dużą część zysków pana bank musiałby oddać?
- Szacuję się ponad 10 proc. rocznego zysku. Pytam więc: czy sięgnięcie ręką fiskusa do kieszeni tych, którzy przyczyniali się do wzrostu akcji kredytowej w sektorze bankowym, ma sens? Czy nie jest przypadkiem kontrproduktywne? Czy rząd powinien zniechęcać instytucje finansowe do rozwoju akcji kredytowej w Polsce? Chciałbym, żeby ktoś zechciał odpowiedzieć na te pytania.
Co to oznacza dla klientów?
- Nowe regulacje mogą w krótkim okresie ograniczyć ofertę kredytów hipotecznych. Ograniczenia odnoszące się do kredytów walutowych sprawią, że kilku znaczących graczy przejdzie stopniowo na kredyty złotowe. Ceny kredytów mogą pójść w górę ze względu na wyższe koszty finansowania [czyli pozyskiwania przez banki pieniędzy pod kredyty], choć będzie temu przeciwdziałać większa międzybankowa konkurencja. Jedno jest pewne - będzie to inny rynek niż dzisiaj.
W jakim stopniu banki będą musiały przyciąć kredyty?
- Trudno w tej chwili powiedzieć, ale pamiętajmy, że w tym samym czasie branża bankowa dostanie strzały z trzech stron. Z jednej wzrosną oczekiwania nadzoru dotyczące wymagań kapitałowych w stosunku do kredytów hipotecznych w walutach obcych. Z drugiej -wchodzi rekomendacja S2, która ograniczy wielkość kredytów hipotecznych. Do tego dojdzie podatek bankowy, populistyczny instrument, który rzekomo ma zabezpieczać system bankowy. Tyle że polski system bankowy skutecznie pokonał kryzys i nie był przyczyną turbulencji gospodarczych, tak jak to się stało w wielu innych krajach. Mamy więc trzy inicjatywy, z których każda jest ukierunkowana na ograniczenie podaży kredytów detalicznych i na finansowanie nieruchomości.
A jeśli pieniądze z podatku bankowego poszłyby na wzmocnienie Bankowego Funduszu Gwarancyjnego? Pan, jako bankowiec, powinien być żywo zainteresowany tym, aby ta instytucja była jak najsilniejsza.
- Nie mam podstaw myśleć, że pieniądze z podatku zostaną z pewnością skierowane na wzmocnienie BFG. Chciałbym poznać argumenty rządu. Trudno się oprzeć wrażeniu, że chodzi o podatkowe przychody budżetu państwa. Sądzę, że z punktu widzenia zachęt do inwestowania w Polsce długookresowe skutki takich pomysłów będą słabe. Dziś pozyskujemy dobrych inwestorów dzięki dodatniemu tempu wzrostu gospodarczego. Jednak ten efekt na naszych oczach słabnie, inne kraje w 2010 r. również odnotują wzrost PKB.
Narzeka pan na ograniczenia w udzielaniu kredytów walutowych, ale większość ekspertów uważa je za szkodliwe dla gospodarki, w najlepszym razie - za neutralne. Dlaczego więc bankowcy się dziwią, że nadzór chce je ukrócić?
- Jeśli decydują względy makroekonomiczne, to łatwiej byłoby mi zrozumieć twardy zakaz udzielania kredytów w walutach obcych, co banki proponowały już trzy lata temu. Ograniczenia mówiące, że portfel kredytów hipotecznych w walutach nie powinien przekraczać 50 proc. wszystkich kredytów detalicznych, będą skutkować nierównym traktowaniem banków. Jedni będą w pozycji uprzywilejowanej, bo będą mogli udzielać kredytów w walutach, a inni nie, bo już przekraczają limit. Regulacja nie powinna ingerować w grę rynkową. Wszystkie banki do tej pory działały przecież zgodnie z prawem i z regulacjami nadzoru. Dodatkowo niektóre, tak jak Nordea, mają bardzo dobrą jakość portfela kredytów, w tym także kredytów hipotecznych. Jeśli ze względów makrogospodarczych trzeba wprowadzić nową regulację w zakresie kredytów hipotecznych, to taką, która nie będzie zaburzała reguł konkurencji.
A może banki są same sobie winne? Skoro nie potrafią limitować ryzyka związanego z kredytami w walutach obcych, to nadzór musi to zrobić za nie.
- Nie mogę wypowiadać się za kolegów z innych banków, ale w Nordea od kilku lat informujemy klientów o ryzyku kredytów walutowych. Od lat stosujemy też instrumenty wprowadzone dopiero w sierpniu przez wydaną przez nadzór finansowy tzw. rekomendację T. Określamy, jaka powinna być bezpieczna relacja między dochodem klienta a kwotą raty. Stosujemy odnoszenie wartości kredytu do wartości nieruchomości kupowanej na kredyt. Wysoka jakość portfela (mniej niż 0,9 proc. kredytów zagrożonych, podczas gdy średnia bankowa wynosi 8,7 proc.) pozwala nam mówić, że dobrze szacowaliśmy ryzyko kredytowe w przeszłości. Powtarzam: jeśli uznamy, że czynniki makroekonomiczne przemawiają przeciwko udzielaniu kredytów w walutach obcych, należy sformułować jasne wymagania wobec banków. I po prostu zabronić udzielania kredytów w walucie innej niż złoty.
Czy Związek Banków Polskich lub prezesi banków na własną rękę zaproponowali takie rozwiązanie nadzorowi?
- Takie opinie pojawiały się w dyskusji z nadzorem. Wskaźnik 50 proc. walutowych kredytów hipotecznych w stosunku do ogółu kredytów detalicznych wpływałby na banki jak prawo działające wstecz. Z tego wstecznego i ograniczającego konkurencję na rynku sposobu funkcjonowania regulacji S2 należałoby zrezygnować. Wydaje mi się, że nadzór jest zdeterminowany, aby wprowadzić daleko posunięte ograniczenia w kredytach, a nie twardy zakaz. To będzie oznaczać, że niektóre banki dostaną w prezencie dodatkowy kawałek tortu do zagospodarowania, odebrany innym bankom.
Czy w europejskich bankach jest jeszcze pochowanych dużo trupów w szafach? Będzie kolejna odsłona kryzysu finansowego?
- Byłbym daleki od oceniania sytuacji jako stabilnej. Kłopoty przeżywały kraje bałtyckie, Grecja, Irlandia. Zażegnaliśmy kryzys finansowy, pompując do gospodarki światowej ogromne pieniądze, ale koszty tych posunięć ratunkowych jeszcze odczujemy.
Jak to wpłynie na branżę bankową w Polsce? Czy będzie pokryzysowa fala fuzji i przejęć banków?
- Dość prawdopodobna jest druga fala konsolidacji. W Europie mamy znaczące zmiany w sile poszczególnych instytucji. Wykształca się nowy układ sił. To będzie sprzyjało zmianom właścicielskim w Polsce.
Mój Biznes Net w Pekao
Bezprowizyjne wypłaty gotówki oraz 0 zł za otwarcie i prowadzenie!
www.pekao.com.pl
Telewizja n
Tylko 48 zł/mies - Dekoder HD 0zł + 16 kanałów HD. Zamów już dziś!
www.n.pl
Gazeta Biznes
Które banki będą wystawione na sprzedaż? Wiadomo, że partnera szuka Polbank. Podobno do sprzedaży banku w Polsce szykuje się Allianz. Mówi się o tym, że przyciśnięci finansowo do muru Portugalczycy będą musieli sprzedać Bank Millennium, a Niemcy - BRE Bank.
- Nie chcę spekulować. Mamy bardzo konkurencyjny i mniej skoncentrowany rynek niż w innych krajach. Jest więc duży potencjał do połączeń.
Pierwszą jaskółkę już mamy - hiszpański Santander połknął BZ WBK wystawiony na sprzedaż przez irlandzką grupę AIB. Jak wejście tak potężnego inwestora odbije się na polskim rynku?
- Nastawiam się na wysoki poziom konkurowania, ale nie sądzę, że akurat banki znajdujące się w fazie zmiany inwestora, integracji i fuzji stawiają najwyższe wymagania konkurentom.
* Włodzimierz Kiciński zarządza bankiem Nordea od ośmiu lat. Przyłączył w tym czasie LG Petro Bank i rozbudował sieć placówek z 45 do 160. W ciągu trzech ostatnich lat, mimo światowego kryzysu finansowego, Nordea pomnożyła swój zysk netto czterokrotnie.
Kiciński jest absolwentem handlu zagranicznego w SGH oraz Wydziału Mechaniczno-Technologicznego na Politechnice Warszawskiej. Pracował m.in. jako dyrektor Departamentu Zagranicznego NBP, w monachijskim Bayerische Hypotheken- und Wechsel Bank, był wiceprezesem Banku Gospodarki Żywnościowej.
Jego pasją są teatr i książki. Można go spotkać w trójmiejskich antykwariatach, gdzie szuka pierwszych wydań znanych dzieł. Gra w bankowej drużynie piłkarskiej. Lubi też żeglarstwo. Jest ojcem dwójki nastolatków. Świetnie mówi po angielsku, niemiecku i rosyjsku.
PODATEK BANKOWY
O podatku od banków europejskie rządy zaczęły mówić na początku 2010 r., kiedy zasilone setkami miliardów euro instytucje finansowe zaczęły znów przynosić wysokie zyski. Politycy uznali, że z pieniędzy banków trzeba tworzyć rezerwy na zwalczanie ewentualnych kryzysów finansowych w przyszłości. Jako pierwszy - już w lipcu 2010 r. - stosowną ustawę przyjął parlament węgierski. Podatek ma obowiązywać co najmniej przez dwa lata i przynieść budżetowi Madziarów co najmniej 650 mln euro rocznie. Wprowadzenie podatku jest przesądzone także w Wielkiej Brytanii i Niemczech. U naszych zachodnich sąsiadów rząd już w sierpniu przyjął projekt ustawy, dzięki której do budżetu w Berlinie wpłynie 1,3 mld euro rocznie.